sobota, 9 kwietnia 2016

16. Zamki, zamki i jeszcze więcej klasztorów – cz. 1, Leiria. / Castels, castels and yet more monasteries - part 1, Leiria.

Po długiej (za długiej) przerwie w ruszaniu tyłka z Lizbony, nadeszła wreszcie wiosna, a wraz z nią nowa dawka chęci witalnych i motywacji do podróży – uff, jak dobrze! Na pierwszy weekend kwietnia wybór padł na okolicę miasta Leiria, wraz z miasteczkami Batalha i Alcobaça, niewielkimi, ale skrywającymi wszystko to, co według UNESCO najlepsze. After a (too) long break in moving my butt from Lisbon, the spring has finally arrived and along with it, a new dose of energy and motivation to travelling - uff, that feels so good! For the first weekend of April, I chose to go to the region of the city of Leiria, along with the towns of Batalha and Alcobaça, tiny, but hiding all that UNESCO considers the best.

Wyjazd już od samego początku przygotowań zapowiadał się wspaniale. Kilka dni przed zaczęłam poszukiwania na Couch Surfingu, by zaoszczędzić trochę pieniędzy na noclegu, a przy tym spędzić weekend w miłym towarzystwie „localsa”. Nie wyobrażacie sobie mojego zaskoczenia, gdy nagle pośród wszystkich couchsurfingowych gospodarzy zauważyłam twarz koleżanki, Ewy, z którą uczęszczałam na warsztaty teatralne w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku! W życiu nie myślałam, że spotkam jakiegokolwiek znajomego w tak przypadkowym mieście jak Leiria! Od razu napisałam do niej wiadomość i już po chwili miałam zaklepane wspaniałe towarzystwo na weekend. 

W sobotę rano wyruszyłam więc na wylotówkę z Lizbony w kierunku północy, na autostradę A8 (polecam artykuł w HitchWiki, „North towards Torres Vedras, Caldas da Rainha”, choć sama wybrałam się na punkt startowy nie metrem, jak sugeruje strona, autobusem 736 (należy wysiąść na przystanku Quinta Lavadeiras i podejść jeszcze 5 minut do stacji benzynowej opisanej przez HitchWiki), aby uniknąć przebiegania przez wielopasmową drogę). W razie kompletnej klapy, sprawdziłam rozkład autobusów do Leirii, ale jakaż to satysfakcja oszczędzić te kilka, kilkanaście euro przemieszczając się na stopa! Przyznam, że ostatni raz podróżowałam w ten sposób w listopadzie, na Azorach, razem z Asią – tu z kolei byłam kompletnie sama, trochę już „rozsiadła” przez te kilka miesięcy przerwy od jakiegokolwiek grubszego podróżowania i byłam raczej niepewna sukcesu przedsięwzięcia. Na wszelki wypadek część pieniędzy wrzuciłam w biustonosz, dokumenty wyjęłam w plecaka i trzymałam przy sobie oraz wypisałam sobie wszystkie „awaryjne” numery telefonów na małą karteczkę. 

Dotarłszy na wskazaną w HitchWiki stację benzynową, rozejrzałam się po parkingu, by przedstawić się obecnym kierowcom i prosić o podwózkę, ale zauważyłam, że niewiele samochodów się tu zatrzymuje – przynajmniej nie w sobotę rano. Stanęłam więc przy drodze przed zjazdem na stację paliw, po czym radośnie zaczęłam wymachiwać kciukiem i kartonem z dumnie wypisaną nazwą miasta „Leiria”. Przez długi czas nikt się nie zatrzymywał – co tam zatrzymywał, większość kierowców kompletnie mnie ignorowała, jakbym w ogóle nie istniała. Śmieszne jest czasem to, co ludzie robią, by nie patrzeć drugiemu w oczy! 

Kwadrans przed czasem, który ustaliłam sobie jako górną granicę autostopowania, czyli po jakiejś godzinie stania przy drodze, zatrzymał się przy mnie spory van ze starszym panem w środku. Wytłumaczył, że nie jedzie, co prawda, do Leirii, ale podwiezie mnie przed sam wjazd na autostradę, na punkt pobierania opłat (po portugalsku: portagem). Właściwie fajnie, ale gdy wysiadłam z auta i zobaczyłam szeroki, kilkupasmowy wjazd, kilka różnych bramek, a ja mogłam przecież ustawić się jedynie z samego brzeżku tego całego chaosu, pomyślałam: „Ale z ciebie frajer, Dorota”. Ani w przód, ani w tył, chyba, że mnie ktoś podwiezie – nie było wyboru, albo złapię stopa, albo sczeznę na tym wjeździe. Zabrałam się więc do roboty – karton w górę, kciuk w górę, uśmiech na twarz, pierś do przodu i już kilkanaście minut później (choć dłużyły się okropnie w obliczu tak kategorycznego ultimatum) zatrzymał się przy mnie brazylijski doktorant, który, tak się składa, wracając z Lizbony na Uniwersytet w Coimbrze, postanowił zatrzymać się w Leirii. Przez półtorej godziny rozmawialiśmy o politycznej sytuacji Brazylii i o tym, jak trudno zmienić ludzką mentalność, a zwłaszcza mentalność tłumu, po czym wspaniałomyślny kierowca odstawił mnie pod sam samiutki dom mojej koleżanki! 

Ewa przyjęła mnie jak prawdziwą księżniczkę, wyściskałyśmy się, opowiedziałyśmy sobie całe życie, co nas sprowadziło do Portugalii, po czym wyruszyłyśmy w miasto. Pierwszym punktem był Castelo de Leiria, zamek z XII wieku, wybudowany na zlecenie pierwszego króla Portugalii, Afonso Henriquesa. W porównaniu do zamków, które miałam okazję zobaczyć w Portugalii do tej pory (ok, zaledwie dwa, w Lizbonie i Guimarães), ten podobał mi się zdecydowanie najbardziej. Wystarczyło przejść przez bramę wjazdową, by znaleźć się w kompletnie innym świecie. Ciężkie mury porośnięte były gęstą zielenią – to chyba właśnie było to, co mnie najbardziej urzekło, ten ogrom zieleni. Podczas gdy lizboński Castelo de São Jorge jest jakby przycięty od linijki, a zamek w Guimarães mieści się na praktycznie łysym, uklepanym wzgórzu, ten w Leirii stoi dziko porośnięty drzewami i kwiatami, co nadaje mu prawdziwie malowniczy, romantyczny wygląd. Przez prawie godzinę łaziłyśmy po murach, obejrzałyśmy też niewielkie muzeum, w którym zostały wyeksponowane przedmioty z epoki średniowiecza oraz podziwiałyśmy panoramę miasta z krużganków dobudowanego tu w XIV wieku pałacu.
The trip promised well from the very beginning of the preparations. A few days before the departure I started searching for Couch Surfing hosts in order to save some money on accommodation and to spend the weekend in a nice, "local" company. You can't imagine how stunned I was when I discovered among the couchsurfers a familiar face of my friend Ewa, with whom I had attended theatre workshops in Dramatical Theatre in my city, Bialystok. I would never think of meeting a friend of mine in such a random place like Leiria! I sent her a message right away and in a few minutes I already had a fantastic company for the weekend booked.

On Saturday morning I made my way to the road out of Lisbon, to the north, in the A8 highway direction (I recommend the article from HitchWiki„North towards Torres Vedras, Caldas da Rainha”, although myself, I got to the starting point not in a metro, as suggested, but in a 736 bus (you need to get out at Quinta Lavadeiras bus stop and walk 5 minutes more to the gas station described by HitchWiki) to avoid running across a multilane). In case of a total hitchhiking flop, I had already checked the schedule of buses to Leiria, but what an amazing satisfaction it is to save these few euros when hitchhiking! I admit that the last time when I traveled this way was in November of the last year, in Azores, with my friend Asia - and now, I was completely alone, a little bit "sedentary" after this few months of break from any bigger trips and I was pretty insecure about the success of this enterprise. Just in case, I put some of my money into the bra, I took the documents out of the backpack  and kept them close to me and I wrote down all the "emergency" telephone numbers on a tiny note.

Having arrived to the gas station picked up by HitchWiki, I took a look at the parking, to approach the drivers and ask for lift but I noticed that not many cars stop over there - at least not on Saturday morning. I therefore took my place by the side of the road, before the entrance to the petrol station, and started waving joyfully with my thumb and the board with "Leiria" proudly written on it. During quite a long time nobody bothered to halt - well, people not only wouldn't stop, but they tried to manifest how profoundly the ignore my presence in the first place. It's so funny to observe people trying at all cost not to even look at you!

A quarter to the hour which I set as a time limit of hitchhiking, that means after around an hour spent by the road, a big van halted in front of me and the driver, an elderly man, explained that although he is not actually going to Leiria, he can give me a lift until the entrance to the highway, to the toll (portagem in Portuguese). It was pretty swell, but when I left the car and I saw the large, four-lane road with several gates - and I could only take my usual stand at the very border of this whole chaos - I realised: "Dorota, you idiot". No means to move forward nor backwards unless somebody offers a ride - there was no other option, I either get a lift or I die at this toll. I got down to work - board in the air, thumb in the air,  smile on my face, smile and wave and several minutes later (which for me seemed an eternity against this deadly ultimatum) a Brazilian PhD student who, casually, decided to step by Leiria on his way to the University of Coimbra, stopped by my side. During one hour and a half we were talking about the political situation of his country and about the effort of changing human's mentality, especially the mentality of a crowd. My greathearted chauffeur left me at the very foot of the house of my friend!

Ewa received me like a real princess, we hugged, exchanged all the news, told what had brought us to Portugal and we started our stroll through the city. The first point of our plan was Castelo de Leiria, a castle from the 12th century, whose construction was requested by the first king of Portugal, Afonso Henriques. In comparison to other castles I had already seen in Portugal (all right, there were only two of them, in Guimarães and Lisbon), this one pleased me decidedly the most. It was as simple as crossing an elegant gate to find myself in a completely different world. The heavy walls were overgrown with plants, the whole court was full of grass, flowers and trees - that was probably the reason why I was so enchanted by the surroundings. While Castelo de São Jorge of Lisbon is as if square and perfectly trimmed and the castle of Guimarães is located on a practically bold hill, the Leiria's one is wildly dominated by plants, which gives it a truly picturesque, romantic touch. For almost an hour we were wandering across the walls, we've visited a tiny museum presenting a few items from the Middle Ages and we admired the city's panorama from the cloisters of the palace added to the construction in the 14th century.

Katedra Sé widziana z zamku.
The Sé cathedral as seen from the castle.
ówny plac, Praça Rodrigo Lobo, widziany z zamku.
The main square, Praça Rodrigo Lobo, ass seen from the castle.
Kasa biletowa do zamku skryta między bujną roślinnością.
Ticket office of the castle hidden among luxuriant vegetation.
Z zamku dzieliło nas już tylko kilka kroków od położonego w samym sercu miasta Praça Rodrigo Lobo, wyłożonego biało-czarną kostką brukową. W jednej z odchodzących od niego uliczek znalazłyśmy kafejkę serwującą lokalną specjalność, brisas, czyli słodycz przypominającą wyglądem żółtko jajka. Z żółtek jest zresztą robione, z dodatkiem migdałów, które łagodzą typową dla portugalskich wyrobów mdlącą słodycz. Przechadzając się uliczkami miasta nietrudno jest dostrzec sztukę wychodzącą na ulicę. Moją uwagę przykuły zwłaszcza obecne na murach płótna, a także fantastyczny mural wielkiego kudłatego psa pokrywający całą fasadę jednej z kamienic. The castle was only few steps away from the main square, Praça Rodrigo Lobo, located in the heart of the city and decorated with black and white paving stone. In one of the tiny nearby streets we found a cosy café serving the local speciality, brisas, that is a sweetmeat looking like an egg yolk. It is actually made of those, and of almonds which moderate the typically sickening sweetness of Portuguese pastries. Walking around the city centre you can easily notice the interesting street art, especially the big paintings on the walls and the remarkable mural presenting a huge, shaggy dog, covering the whole facade of a buiding.
Praça Rodrigo Lobo
Brisa po lewej, tarta migdałowa po prawej.
Brisa on the left, almond tart on the right.
Wystawa apteczna - medycyna medycyną, ale Ręka Boska nikomu jeszcze nie zaszkodziła.
Window of a pharmacy - medicine is medecine, but God's Hand never hurt anybdy.
Z centrum miasta wyszłyśmy na jego obrzeża i wdrapałyśmy się na kolejny dogodny punkt widokowy, Santuário de Nossa Senhora da Encarnação, kaplicę wzniesioną na szczycie wzgórza, do której prowadzą długie schody, trochę na kształt Sankturium Bom Jesus w Bradze. Schodząc, zahaczyłyśmy o niewielkie, ale ciekawe muzeum Moinho do Papel założone tuż przy rzece Lis, w miejscu dawnego młyna napędzającego wodę, służącą między innymi do produkcji papieru. Można tu przyjrzeć się z bliska wciąż jeszcze działającemu mechanizmowi, a także obejrzeć powstające tu podczas cyklicznych warsztatów wyroby papiernicze. From the city centre we moved to its outskirts and we climbed up to another convenient viewing spot, Santuário de Nossa Senhora da Encarnação, a chapel erected on the top of a hill. A long staircase leads up to it, which reminds a bit the construction of Bom Jesus do Monte in Braga. On our way down we stepped by a small, but interesting museum Moinho do Papel located just on the riverbank where the old watermill used to power up the production of paper. You can take a look at the mechanism, still operational, and certain paper crafts, as notebooks or bookmarks created during cyclical workshops.
Santuário de Nossa Senhora da Encarnação
Widok na zamek ze szczytu Sanktuarium.
Castle as seen from the top of the Sanctuary.
Moinho do Papel
Wystawa o produkcji papieru.
Exhibition about the paper production.
Oto jak suszy się przyszły papier.
Future paper drying.
Mijając po drodze Convento de Santo Agostinho o charakterystycznej, intensywnie błękitnej przybudowie, weszłyśmy na most Hintze Ribeiro i przeszłyśmy nad niewielką, acz bystro rwącą rzeką Lis. Spacerując wzdłuż rzeki, doszłyśmy do Jardim Luis de Camões, gdzie zatrzymałyśmy się na chwilę w informacji turystycznej i rzuciłyśmy się na ulotki o atrakcjach regionu Centro. W drodze powrotnej do mieszkania, zahaczyłyśmy jeszcze o Largo da Sé, przy którym, jak nazwa wskazuje, stoi miejscowa katedra. Budowla tak na zewnątrz, jak i w środku wygląda bardzo surowo, choć monumentalnie. Kto by pomyślał, że tuż naprzeciwko znajduje się największa miejska imprezownia, club o intrygującej nazwie „Anubis”?Passing by Convento de Santo Agostinho with a characteristic, intesively baby blue outhouse, we crossed the Hintze Ribeiro bridge and strolled along a narrow, but rapid river Lis. Strolling down a promenade, we arrived to Jardim Luis de Camões where we took a break in a tourist information office and dove among the leaflets describing the charms of the Centro region. On our way back home, we passed by Largo da Sé and visited the catheral of Leiria located, as the name of the square indicates, nearby. The building, on the outside as well as on the inside, looks very rigid and unadorned, but monumental. Who could have ever thought that right in front of it there is the biggest night club of the city, named in a very intriguing way, "Anubis"?
Convento de Santo Agostinho
Rzeka Lis.
Lis river.
Katedra Sé.
Sé cathedral.

Lokalna imprezownia - Anubis.
Local disco epicentre - Anubis.
Po obfitym obiedzie i relaksie przy butelce wina, Ewa zorganizowała nam dalszą część atrakcji. Jej portugalski przyjaciel, Emanuel, zgodził się przyjechać po nas swoim autem i pokazać nam okoliczne miejscowości pod osłoną nocy. Pojechaliśmy do Nazaré, miasta słynącego z plaż o gigantycznych falach przyciągających najbardziej odważnych surferów z całego świata, zahaczyliśmy o punkt widokowy na Leirię, a w drodze powrotnej przejechaliśmy przez Alcobaçę, by zobaczyć nocą klasztor, który nazajutrz miałam zobaczyć za dnia. Wróciłyśmy do domu późno, byłam bardzo zmęczona po całodziennym przemieszczaniu się, ale zdecydowanie usatysfakcjonowana i szczęśliwa z tak udanego dnia. Ledwie przyłożyłam głowę do poduszki, już smacznie spałam, zwłaszcza, że następnego dnia czekała nas wczesna pobudka. After an abundant dinner and some relaxing time over a bottle of wine, Ewa orgnised us attractions for the rest of the evening. Her Portuguese friend, Emanuel, agreed to pick us up with his car and show us the nearby towns under the cover of night. We went to Nazaré, a city famous for its beaches of huge waves attracting audacious surfers from all over the world, we took a look at Leiria from a nice viewing point and on our way back, we stepped by Alcobaça to see by night the monastery that I was supposed to see the following day in the daylight. We came back home late, I was really tired after the whole day of moving around, but I was decidedly satisfied and jolly of such a pleasant day. Hardly did I lay my head on the pillow, I fell asleep immediately, especially that the next day we were about to wake up very early. 
ciąg dalszy nastąpi...to be continued...