Wyjazd już od samego początku przygotowań zapowiadał się wspaniale. Kilka dni przed zaczęłam poszukiwania na Couch Surfingu, by zaoszczędzić trochę pieniędzy na noclegu, a przy tym spędzić weekend w miłym towarzystwie „localsa”. Nie wyobrażacie sobie mojego zaskoczenia, gdy nagle pośród wszystkich couchsurfingowych gospodarzy zauważyłam twarz koleżanki, Ewy, z którą uczęszczałam na warsztaty teatralne w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku! W życiu nie myślałam, że spotkam jakiegokolwiek znajomego w tak przypadkowym mieście jak Leiria! Od razu napisałam do niej wiadomość i już po chwili miałam zaklepane wspaniałe towarzystwo na weekend.
W sobotę rano wyruszyłam więc na wylotówkę z Lizbony w kierunku północy, na autostradę A8 (polecam artykuł w HitchWiki, „North towards Torres Vedras, Caldas da Rainha”, choć sama wybrałam się na punkt startowy nie metrem, jak sugeruje strona, autobusem 736 (należy wysiąść na przystanku Quinta Lavadeiras i podejść jeszcze 5 minut do stacji benzynowej opisanej przez HitchWiki), aby uniknąć przebiegania przez wielopasmową drogę). W razie kompletnej klapy, sprawdziłam rozkład autobusów do Leirii, ale jakaż to satysfakcja oszczędzić te kilka, kilkanaście euro przemieszczając się na stopa! Przyznam, że ostatni raz podróżowałam w ten sposób w listopadzie, na Azorach, razem z Asią – tu z kolei byłam kompletnie sama, trochę już „rozsiadła” przez te kilka miesięcy przerwy od jakiegokolwiek grubszego podróżowania i byłam raczej niepewna sukcesu przedsięwzięcia. Na wszelki wypadek część pieniędzy wrzuciłam w biustonosz, dokumenty wyjęłam w plecaka i trzymałam przy sobie oraz wypisałam sobie wszystkie „awaryjne” numery telefonów na małą karteczkę.
Dotarłszy na wskazaną w HitchWiki stację benzynową, rozejrzałam się po parkingu, by przedstawić się obecnym kierowcom i prosić o podwózkę, ale zauważyłam, że niewiele samochodów się tu zatrzymuje – przynajmniej nie w sobotę rano. Stanęłam więc przy drodze przed zjazdem na stację paliw, po czym radośnie zaczęłam wymachiwać kciukiem i kartonem z dumnie wypisaną nazwą miasta „Leiria”. Przez długi czas nikt się nie zatrzymywał – co tam zatrzymywał, większość kierowców kompletnie mnie ignorowała, jakbym w ogóle nie istniała. Śmieszne jest czasem to, co ludzie robią, by nie patrzeć drugiemu w oczy!
Kwadrans przed czasem, który ustaliłam sobie jako górną granicę autostopowania, czyli po jakiejś godzinie stania przy drodze, zatrzymał się przy mnie spory van ze starszym panem w środku. Wytłumaczył, że nie jedzie, co prawda, do Leirii, ale podwiezie mnie przed sam wjazd na autostradę, na punkt pobierania opłat (po portugalsku: portagem). Właściwie fajnie, ale gdy wysiadłam z auta i zobaczyłam szeroki, kilkupasmowy wjazd, kilka różnych bramek, a ja mogłam przecież ustawić się jedynie z samego brzeżku tego całego chaosu, pomyślałam: „Ale z ciebie frajer, Dorota”. Ani w przód, ani w tył, chyba, że mnie ktoś podwiezie – nie było wyboru, albo złapię stopa, albo sczeznę na tym wjeździe. Zabrałam się więc do roboty – karton w górę, kciuk w górę, uśmiech na twarz, pierś do przodu i już kilkanaście minut później (choć dłużyły się okropnie w obliczu tak kategorycznego ultimatum) zatrzymał się przy mnie brazylijski doktorant, który, tak się składa, wracając z Lizbony na Uniwersytet w Coimbrze, postanowił zatrzymać się w Leirii. Przez półtorej godziny rozmawialiśmy o politycznej sytuacji Brazylii i o tym, jak trudno zmienić ludzką mentalność, a zwłaszcza mentalność tłumu, po czym wspaniałomyślny kierowca odstawił mnie pod sam samiutki dom mojej koleżanki!
Ewa przyjęła mnie jak prawdziwą księżniczkę, wyściskałyśmy się, opowiedziałyśmy sobie całe życie, co nas sprowadziło do Portugalii, po czym wyruszyłyśmy w miasto. Pierwszym punktem był Castelo de Leiria, zamek z XII wieku, wybudowany na zlecenie pierwszego króla Portugalii, Afonso Henriquesa. W porównaniu do zamków, które miałam okazję zobaczyć w Portugalii do tej pory (ok, zaledwie dwa, w Lizbonie i Guimarães), ten podobał mi się zdecydowanie najbardziej. Wystarczyło przejść przez bramę wjazdową, by znaleźć się w kompletnie innym świecie. Ciężkie mury porośnięte były gęstą zielenią – to chyba właśnie było to, co mnie najbardziej urzekło, ten ogrom zieleni. Podczas gdy lizboński Castelo de São Jorge jest jakby przycięty od linijki, a zamek w Guimarães mieści się na praktycznie łysym, uklepanym wzgórzu, ten w Leirii stoi dziko porośnięty drzewami i kwiatami, co nadaje mu prawdziwie malowniczy, romantyczny wygląd. Przez prawie godzinę łaziłyśmy po murach, obejrzałyśmy też niewielkie muzeum, w którym zostały wyeksponowane przedmioty z epoki średniowiecza oraz podziwiałyśmy panoramę miasta z krużganków dobudowanego tu w XIV wieku pałacu.
| The trip promised well from the very beginning of the preparations. A few days before the departure I started searching for Couch Surfing hosts in order to save some money on accommodation and to spend the weekend in a nice, "local" company. You can't imagine how stunned I was when I discovered among the couchsurfers a familiar face of my friend Ewa, with whom I had attended theatre workshops in Dramatical Theatre in my city, Bialystok. I would never think of meeting a friend of mine in such a random place like Leiria! I sent her a message right away and in a few minutes I already had a fantastic company for the weekend booked.
On Saturday morning I made my way to the road out of Lisbon, to the north, in the A8 highway direction (I recommend the article from HitchWiki, „North towards Torres Vedras, Caldas da Rainha”, although myself, I got to the starting point not in a metro, as suggested, but in a 736 bus (you need to get out at Quinta Lavadeiras bus stop and walk 5 minutes more to the gas station described by HitchWiki) to avoid running across a multilane). In case of a total hitchhiking flop, I had already checked the schedule of buses to Leiria, but what an amazing satisfaction it is to save these few euros when hitchhiking! I admit that the last time when I traveled this way was in November of the last year, in Azores, with my friend Asia - and now, I was completely alone, a little bit "sedentary" after this few months of break from any bigger trips and I was pretty insecure about the success of this enterprise. Just in case, I put some of my money into the bra, I took the documents out of the backpack and kept them close to me and I wrote down all the "emergency" telephone numbers on a tiny note.
Having arrived to the gas station picked up by HitchWiki, I took a look at the parking, to approach the drivers and ask for lift but I noticed that not many cars stop over there - at least not on Saturday morning. I therefore took my place by the side of the road, before the entrance to the petrol station, and started waving joyfully with my thumb and the board with "Leiria" proudly written on it. During quite a long time nobody bothered to halt - well, people not only wouldn't stop, but they tried to manifest how profoundly the ignore my presence in the first place. It's so funny to observe people trying at all cost not to even look at you!
A quarter to the hour which I set as a time limit of hitchhiking, that means after around an hour spent by the road, a big van halted in front of me and the driver, an elderly man, explained that although he is not actually going to Leiria, he can give me a lift until the entrance to the highway, to the toll (portagem in Portuguese). It was pretty swell, but when I left the car and I saw the large, four-lane road with several gates - and I could only take my usual stand at the very border of this whole chaos - I realised: "Dorota, you idiot". No means to move forward nor backwards unless somebody offers a ride - there was no other option, I either get a lift or I die at this toll. I got down to work - board in the air, thumb in the air, smile on my face, smile and wave and several minutes later (which for me seemed an eternity against this deadly ultimatum) a Brazilian PhD student who, casually, decided to step by Leiria on his way to the University of Coimbra, stopped by my side. During one hour and a half we were talking about the political situation of his country and about the effort of changing human's mentality, especially the mentality of a crowd. My greathearted chauffeur left me at the very foot of the house of my friend!
Ewa received me like a real princess, we hugged, exchanged all the news, told what had brought us to Portugal and we started our stroll through the city. The first point of our plan was Castelo de Leiria, a castle from the 12th century, whose construction was requested by the first king of Portugal, Afonso Henriques. In comparison to other castles I had already seen in Portugal (all right, there were only two of them, in Guimarães and Lisbon), this one pleased me decidedly the most. It was as simple as crossing an elegant gate to find myself in a completely different world. The heavy walls were overgrown with plants, the whole court was full of grass, flowers and trees - that was probably the reason why I was so enchanted by the surroundings. While Castelo de São Jorge of Lisbon is as if square and perfectly trimmed and the castle of Guimarães is located on a practically bold hill, the Leiria's one is wildly dominated by plants, which gives it a truly picturesque, romantic touch. For almost an hour we were wandering across the walls, we've visited a tiny museum presenting a few items from the Middle Ages and we admired the city's panorama from the cloisters of the palace added to the construction in the 14th century.
|